Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:110.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:04:30
Średnia prędkość:24.44 km/h
Suma podjazdów:900 m
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:110.00 km i 4h 30m
Więcej statystyk

Nie taki Audax straszny czyli 110 km w pigułce.

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Kategoria Road
Szósta rano. Budzik jęczy bezlitośnie, choć to bandycka, jak na niedzielę pora. Poprzeciągać się, wznieść oczy ku niebu, nastawić uszu - nie pada, już świeci słonko, wiatru nie słychać. Nie ma to tamto, wyskakiwać z łóżka!

   Śniadanie oczywiście energetyczne. Musi siły zapewnić. Głowa spokojna, żadnej spinki. Tak po prawdzie, nic nie muszę, przecież :) Takie korzyści z zabawy kolarstwem. Tyle mojego, ile endorfin zaczerpnę. A czerpię sporo :)

    Pakowanie. Rowery lądują w aucie. Jeszcze buty, kaski, żelki, batony, bidony. Odjazd!

    Głuchołazy. Parking. Powoli zjeżdżają się amatorzy kolarskich imprez. Zadziwia mnie średnia wieku. Pozytywnie. Pomijając rodziny z dziećmi, wyraźnie daje się zauważyć kolarska "dojrzałość". W tym, ku mojej uciesze, kobieca :)

   Odbieramy numerki startowe. Obczajamy bufet :) Trasę znamy. 5 x 22 km po okolicy, objechane kilka dni temu.

   Docierają Beatka z Piotrem i inni z CykloOpole. Ścigać się z nimi nie będę, odległa liga, ale miło znowu widzieć :)

   Atmosfera przed startem lajtowa :) Pogoda dopisuje, humory też. Pada informacja, że na cały przejazd przewidzianych jest pięć godzin. Kurde, a to nie za mało? :) Niby taka sobie niezobowiązująca imprezka ale dystans imponujący. Dorzućcie jeszcze z pół godzinki :)
   Piotr przepytuje o magnez. Wszyscy brali. "Masz zapasowy na trasę?" - nie mam więc wręcza mi fiolkę shot'a.

    Spiker zaczyna odliczanie do startu pierwszej grupy. Impreza przy ruchu otwartym, nie ma szans by wypuścić trzysta osób na raz. Ustawiają się kolejni chętni do pokonania trasy audax'a :) Ustawiamy się i my!

   Nasza kolej :) 204 i 218, silna grupa z Prudnika na starcie :) :) :) A z nami przedstawicielka CykloOpole, z numerem 155, Beatka :)

    Na kresce zameldowani, wyczytani, pooszliiii! Teraz trzeba mądrze rozplanować siły. Sto dziesięć kilometrów przed nami. I najbardziej radosna myśl, że nie ma musu przejechania całego dystansu :) Choć chciałabym, nie powiem :)

   Pierwsze okrążenie na rozgrzewkę. Mam świadomość, że podjazd jak zwykle zrujnuje mi tętno więc zostaję bez żalu w tyle. Akurat na szosie potrafię nadrabiać na zjazdach, więc po chwili tę umiejętność wykorzystuję :) Długie, płaskie odcinki pozwalają utrzymać dobre tempo. "Dwóch gości przyczepiło nam się do koła" - zauważam. Swoim trenerskim wsparciem chętnie podzielę się dzisiaj z Beatką ale niezidentyfikowana reszta niech radzi sobie sama. "Panowie, zapraszamy do przodu" - nie wytrzymujemy braku dobrych kolarskich manier. Padają tłumaczenia, że za słabe ich rowery i inne bajery szmery. Ech!
   Kończymy pierwsze okrążenie. 55 minut. Słabo. Zakładam, że z każdą kolejną pętelką, na skutek narastającego zmęczenia, czas będzie się wydłużał. Dopada mnie wizja deficytu czasu. Nie zmieszczę się w pięciu godzinach, na bank. Ale jeśli zrobię cztery kółka, to dam radę - szybko kalkuluję i odpędzam czarnowidztwo :)
   Nawrotka w miejscu startu. "Wjeżdża kolejna grupa!!!" - słychać w głośnikach, to o nas :) - "Grupę prowadzi Arek Wytrwał z Prudnika!!!" - nooo, Kochanie, nie ma lipy, całe Głuchołazy słyszały :)

   Drugą rundę pokonuję, o dziwo, szybciej. Jakieś 43 minuty. Kolekcjonuję zapas czasu :) Ostatni zjazd i nawrotka. Nieee!!! Zamknięty przejazd! Gdzie ten pociąg? Cały nadrobiony czas ucieka! O mamooo, ale mknieeee, szybciej byśmy go przepchnęli. No jedź!

   Trzecia pętla rozwiewa moje obawy o brak sił na tym etapie maratonu. Jest dobrze. Wzmaga się za to ruch na drogach, popędzając do roboty koncentrację. Momentami nieprzyjemnie wieje ale od czego są trenerskie plecy :) Znowu mamy na kole panów z "nie takimi rowerami". Ech! Nie skupiam się na nich. Całą moją uwagę przykuwa skurcz w stopie. Tego tylko brakowało. Shot! Działa ekspresowo. Uff! Dzięki, Piotr :)

   Przed czwartym okrążeniem, bufet. Na ratunek siłom, banan. Plus baton. Nic z tego. Kryzysowa pętelka. Chyba już mi się nie chce chcieć. Przez myśl przelatuje pokusa zakończenia z wynikiem 88 kilometrów. W mgnieniu oka wypycha ją jednak żal ostatniej rundy. "Coś specjalnego, zjedz" - z pomocą przychodzi trenerska dłoń i żel z kofeiną :) Jak zwykle w punkt :) Działa! Odzyskuję siły :) Mimo odczuwalnego zwolnienia, nie tracę nadrobionego czasu.

   "Zapinamy koszulki i finiiisz!!!" - pada trenerska komenda zwiastująca zakończenie audax'a po czwartej rundzie. Mowy nie ma! "Ja jadę jeszcze jedną!" - oznajmiam stanowczo. "Chcesz?" - jakieś trenerskie niedowiarstwo, czy co? :) "Tak, bardziej zależy mi na tym żeby przejechać cały dystans niż na uzyskanym czasie. A zapasu mamy pół godziny, damy radę :) " - potwierdzam, choć jednocześnie uświadamiam sobie kumulację wysiłku w trenerskich mięśniach. Wczoraj stówka po górach, dzisiaj stówka ze mną na kole. Doceniam i obiecuję, że jakoś to wynagrodzę :)

   Piąta runda, ostatnia. Ostatni podjazd. ostatni baton. I ostatnie kilometry z bezcennym, trenerskim wsparciem. Stówka na liczniku!!! Tak ładnie wygląda! :) Zwłaszcza, że na swoim widzę pierwszy raz :) Teraz już, choćbym padła to satysfakcja dowlecze mnie do mety :)

   Meta!!! Ujechałam się, nie powiem :) Prawie trzy i pół miesiąca "szosowania" i pierwszy szosowy maraton zakończony sukcesem :) Ranga może nie wyścigowa ale dystans jednorazowo pokonany, nie byle jaki :)
  110 km, prawie 900 metrów przewyższeń, średnia prędkość 24,5 km/h i 4,5 godziny obijania tyłka na siodełku! :) Trenerski wysiłek wkładany w udowadnianie mi, że szosa może być kobieca owocuje pierwszym medalem :)

Powrót do domu, a tu..... lasagne i ciastooo!!! Jesteśmy farciarzami :)
Ktoś ma lepiej? :)
Zasłużony chill :)
Za tydzień Bike Challenge Wrocław :) Tam się będzie działo!!!
"Może przepiszemy się na 120 km, co to takie marne 50?" - trenerski humor w formie, widzę :)
Kto wie, może pogadamy o tym za rok :)


Solo po czeskich górkach

Sobota, 6 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
   Sobotni poranek. Luz blues, energetyczne śniadanie, look na pogodę za oknem i skan szafki z kolarskimi strojami. Niezbyt ciepło ale komfortowo. Tak lubię najbardziej. Pozostaje wystroić się i start :)

   Dzisiaj jadę solo. Trenerskie oko poza zasięgiem :) "Pamiętaj, w tlenie, delikatnie, bez forsowania przed jutrzejszą stówką. " - trenerskie przykazanie pierwsze, wciąż najważniejsze - "I zapnij bluzę" - przykazanie drugie, tak samo często powtarzane, jak pierwsze :) Co mu w tej rozpiętej nieco bluzie przeszkadza? :)

    Zgodnie z planem pod dom zajeżdża mocny kolarski duet, Artur z Radkiem. Oddaję swoje trenerskie wsparcie w dobre ręce :) Aa, niech jedzie z nimi żeby się chłopaki nie pogubiły za granicą :) Szybka, niemal żołnierska męska przebieranka i panowie w pełnym rynsztunku.
    "Jestem gotowa" - oznajmiam wychodząc naprzeciw gościom. Chwila konsternacji :) No co chłopaki, a ja to od macochy? :) "No to jedziemy" - Arczi trzyma fason, choć wiadomo, że nie po to planował czeskie górki, żeby z jakimś spowalniaczem na kole jeździć :)
    Reset licznika, start pulsometru i endomondo. "Jadę, jeśli mnie nie dogonicie, spotykamy się w domu" - żartuję, bo choć wszyscy jedziemy do Czech, to ja w przeciwną stronę :)

    Trening zgodnie z przykazaniem, lekki i spokojny. Start z wiatrem, dobre tempo. Dytmarów, Krzyżkowice, zjazd do Hlinki. Zdarzało mi się tu pogubić, pamiętam :) Kilka podjazdów wymuszających wysiłek. Teraz już znam je na pamięć więc rozkładam siły idealnie. Żadnych niespodzianek w pulsie. W głowie jutrzejszy Audax. Rozsądek zwycięża pozostawiając czas i miejsce do obserwacji nieco dzikiej tu przyrody :)



     Ostatnia prosta. I górka "rzeźnia". Ależ te zdjęcia spłaszczają! Słowo daję, że ten podjazd daje konkretnie w kość. Ale jakimś cudem ja go lubię :) Przypominam sobie pierwszą wspinaczkę w tym miejscu. Drogą rowerową, obok. Osiem przystanków i ostatecznie dopchanie roweru na końcówce. I tętno zawałowca. I piętnaście minut odpoczynku na przegibku :) Histoooria :) Dzisiaj podjeżdżam i żyję :)

    Powrót prosto na kawkę i super ciasto :) Nie ma to jak dobry poczęstunek :) Dziękuję :)

W tym samym czasie: Panowie pokonują dystans stu czterech kilometrów. Cztery godziny kręcenia po górkach sąsiadów. Łącznie z podjazdami na Kopę i Rejviz. Wracają ujechani i usatysfakcjonowani. Prawie tysiąc pięćset przewyższeń. Mogłam z Wami jechać :)
I mały donos: Daria, patrz jak się panowie goszczą pod naszą nieobecność ;) Taką fotkę dostałam :)



Z ostatniej chwili: W tle wyścig w Rio, Majka ucieka !!! Trzeci!

Trening pod kontrolą rozsądku. Jutro Audax :)


Pętla Audax'a

Środa, 3 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road

   Nadchodzi Audax :) Tak ni z gruszki, ni z pietruszki zachciało mi się ciekawość babsko - kolarską zaspokoić. Przedsięwzięcie nieco dla mnie karkołomne, jeśli chcieć podołać całemu wyzwaniu. Ale jako, że nie ma presji, ani czasu, ani dystansu, jadę. Czasem myślę sobie, że ja to mam dobrze. Inni ścigają się, konkurują, wyniki robią. A ja jeżdżę swoje, po prostu :) Allleee...licho nie śpi, nigdy nie wiadomo co mi do łba wpadnie więc dobrze radzę konkurencji, czujną być :)

    Słowo się rzekło, udział w imprezie opłacony, nie pozostaje więc nic innego jak objechać pętelkę trasy. Jedną z pięciu :)

    Dojazd z Prudnika krótki. Ale, o zgrozo, meczący. Zwykle wracamy tędy do domu. Zawsze łatwo i przyjemnie. A teraz wiatr, dmucha drwiąco, raz w ucho, raz w nos. Ale ma robotę, wkurzać ludzi :)

    Głuchołazy. Na prawo patrz, plac startu. No to goł! Pętelka rozpoczęta. Płasko, a może wręcz z górki nieco. Z wiatrem. Łatwo i przyjemnie. Gdzie te góry, ja się pytam? Oczy do nieba, jakiś podjazd. Zaczyna się, myślę sobie :) "W prawo" - pada komenda trenera nawigatora i kamień spada mi z serca. Bo w prawo oznacza ominąć podjazd. Zakręt, oczy w górę iiii trzy razy taki podjazd! I trzy razy taki kamień na szyi :) Chciałam to mam, odpowiedź na góry :)

    Wypłaszcza się, wąska droga, jakaś wioska, a w niej, pieski, wózek niebieski, dzieci, śmieci, gapie, dziadek człapie, ktoś kota łapie, do wyboru do koloru. Beztroskie życie lokalsów :)

    Zjazd w dół. Ostry zakręęęt i rozsypana wywrotka żwiiiruuu! Uwijam się jak mogę, ratując z opresji. Noooo, jeśli nikt tego nie posprząta, a któregoś z kolarzy wywali z zakrętu, to wesoło nie będzie. Zwłaszcza, że impreza przy ruchu otwartym!

    Jeszcze jeden, dość nieprzyjemny, niezbyt stromy lecz długi podjazd. I to byłoby na tyle w temacie gór i wymagań. Lajtowo dla wytrawnych kolarzy. Dla mnie wyzwanie :) A żeby lekko nie było, pętelek takich jedziemy pięć :) Nie, nie dzisiaj, w niedzielę :)


Prosta wodząca na pokuszenie :)

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
  
   Niedziela, przerwa, bo wizyta Magdy. Poniedziałek, przerwa, bo za późny powrót z pracy. Wtorek, nie ma wymówki.Pierwsza myśl, CykloOpole.
Druga, może jednak nasze górki.
Trzecia, podpuszczalska, a może jutro :)
"O, pączuuusia kupiłeś" - wygrzebuję z torby. Trzecia myśl odpada :)

    Ten tydzień rozpieszcza mnie treningowo. Zaplanowane wyłącznie lekkie przejażdżki. W planach niedzielny Audax. Taka tam sobie niezobowiązująca, lokalna, kolarska imprezka. Raptem 5 razy pętelka, po 22 km każda :) Ale ciśnienia nie ma, bo i klasyfikacji brak. I dobrze, mogę bez obciachu przyjechać ostatnia lub zmniejszyć liczbę okrążeń :) Jest za to szansa na stówkę więc siły trzeba oszczędzać.

    "Jedziemy przez dwa przejścia graniczne, Zlate Hory, powrót przez Głuchołazy" - zapada decyzja. Lubię tę trasę ale wietrzę ukryty trenerski spryt - wybór nieprzypadkowy - możliwie najbardziej płasko, aby nie podkusiło mnie podskakiwać na górkach :)

    I oczywiście jazda w tlenie. Spokojnie więc mam czas porozglądać się na boki :) Wszędzie grupki kolonistów. Chyba jesteśmy dla nich lokalną atrakcją :) Patrzcie i zarażajcie się bo czym skorupka za młodu....!

    Zlate Hory. "Tak jeździmy tylko i jeździmy, może byśmy się piwka napili?" - uuuu, trenerska propozycja dezorientuje mnie z lekka. Proponuje czy żartuje? Po dwudziestu raptem kilometrach, płaskich jak stół, bez wysiłku, piiiwooo? Daję głowę, że to żart. Nie uwierzę dopóki nie zobaczę :) Cyk pstryk, wypinka z pedałów. Właśnie tracę głowę :)

    Posiedziane, pogadane, ruszamy. Jadę pierwsza, pewna siebie, zrelaksowana i nagle "Stooop!" - trenerski głos przedziera się pod wiatr. Zatrzymuję się przerażona. Coś się stało! Szybki odwrót, jeszcze szybsza ocena sytuacji. Brak oznak zagrożenia i tragedii. "Gdzie jedziesz?" - kto pyta nie błądzi ale trenerska ciekawość podpowiada mi, że wybrałam zły kierunek, chyba :) "No tam" - przed siebie czyli. "Tu skręcamy w prawo, tyle razy już tędy jechałaś przecież" Trzy czwarte sezonu za nami a ja dalej się gubię. Takie skutki wożenia się na trenerskim kole :)

    Kierunek odnaleziony, orientacja w terenie opanowana, naprzód. Zapadka w głowie otwiera folderek z mapką najbliższych kilometrów. Ostatni zjazd, przejazd kolejowy iii płaska prosta! Kusi, korci, nakręca korby :) "Jadę na rekord" - komunikuję, poprawiam się na siodełku i przyjmuję pozycję sprintera :) Mój ulubiony trenerski uśmiech i gest sięgania po aparat zwiastuje powiększenie naszego domowego archiwum filmowego :)

    Ostatni zakręt i prostaaaaa........ Zawsze mnie kusi i zawsze wygrywa :) Rekordu nie pobijam ale niezmiennie uwielbiam ten odcinek :)

    Powrót bez fajerwerków. "Chyba jedziemy z wiatrem bo jakoś lekko" - bystrość jest moją cechą nadrzędną, gdyby ktoś pytał :) - bo oto znowu wiozę się na kole :)