Nadchodzi Audax :) Tak ni z gruszki, ni z pietruszki zachciało mi się
ciekawość babsko - kolarską zaspokoić. Przedsięwzięcie nieco dla mnie
karkołomne, jeśli chcieć podołać całemu wyzwaniu. Ale jako, że nie ma
presji, ani czasu, ani dystansu, jadę.
Czasem myślę sobie, że ja to mam dobrze. Inni ścigają się, konkurują,
wyniki robią. A ja jeżdżę swoje, po prostu :) Allleee...licho nie śpi,
nigdy nie wiadomo co mi do łba wpadnie więc dobrze radzę konkurencji,
czujną być :)
Słowo się rzekło, udział w imprezie opłacony, nie pozostaje więc nic innego jak objechać pętelkę trasy. Jedną z pięciu :)
Dojazd z Prudnika krótki. Ale, o zgrozo, meczący. Zwykle wracamy tędy
do domu. Zawsze łatwo i przyjemnie. A teraz wiatr, dmucha drwiąco, raz w
ucho, raz w nos. Ale ma robotę, wkurzać ludzi :)
Głuchołazy. Na prawo patrz, plac startu. No to goł! Pętelka rozpoczęta.
Płasko, a może wręcz z górki nieco. Z wiatrem. Łatwo i przyjemnie.
Gdzie te góry, ja się pytam? Oczy do nieba, jakiś podjazd. Zaczyna się,
myślę sobie :) "W prawo" - pada komenda trenera nawigatora i kamień
spada mi z serca. Bo w prawo oznacza ominąć podjazd. Zakręt, oczy w górę
iiii trzy razy taki podjazd! I trzy razy taki kamień na szyi :)
Chciałam to mam, odpowiedź na góry :)
Wypłaszcza się, wąska droga, jakaś wioska, a w niej, pieski, wózek
niebieski, dzieci, śmieci, gapie, dziadek człapie, ktoś kota łapie, do
wyboru do koloru. Beztroskie życie lokalsów :)
Zjazd w dół. Ostry zakręęęt i rozsypana wywrotka żwiiiruuu! Uwijam się
jak mogę, ratując z opresji. Noooo, jeśli nikt tego nie posprząta, a
któregoś z kolarzy wywali z zakrętu, to wesoło nie będzie. Zwłaszcza, że
impreza przy ruchu otwartym!
Jeszcze jeden, dość nieprzyjemny, niezbyt stromy lecz długi podjazd. I
to byłoby na tyle w temacie gór i wymagań. Lajtowo dla wytrawnych
kolarzy. Dla mnie wyzwanie :) A żeby lekko nie było, pętelek takich
jedziemy pięć :) Nie, nie dzisiaj, w niedzielę :)
Oto ja.
I moje randez vous z życiem na dwóch kołach.
Niby nic ale jeśli rozpoczyna się taką przygodę w 45 roku swojego życia, to to niby nic, wierzcie mi, trąca szaleństwem :) I okupione jest sporym wysiłkiem. Nie ma żadnych skrótów, ulgowych taryf czy przywilejów dla seniora :)
Za to, to niby nic, bezlitośnie obnaża skutki dotychczasowego, wielkomiejskiego trybu życia. Nie żebym narzekała, Boże broń :) Ja to nawet lubiłam :) Tłok na ulicach i w metrze, wieczne korki w drodze do pracy, zakupy sprintem żeby nadrobić czas stracony w korkach, to mix codzienności obowiązkowej. Dla ducha kina, teatry, galerie (również handlowe, rzecz jasna :) ). Dla ciała siłownia, basen, sporadycznie rower (na targ po pietruszkę na przykład :) ) Stopień zajętości bardzo wysoki. Zwłaszcza, że jeszcze trzeba wychować mądrze dziecko, poplotkować z koleżankami, czasem wyskoczyć do klubu :)
I nawet mi do głowy nie przyszło, że można bardziej aktywnie lub aktywnie inaczej :)
Ale nasze życie jest przecież skarbnicą niespodzianek, a jakże :)
MTB bardzo chciałam spróbować. Takie mi się wydawało ekscytujące, mknąć leśnymi drogami, pokonywać przeszkody, zjeżdżać z impetem z wyższych partii jak downhillowcy. Spróbowałam i się załamałam :) Okazało się, że moja kondycja jest mizerniutka. Porażkę szybko przekułam na wolę zmiany tego stanu. Zamieniłam więc bez awantur szpilki na SPD i cierpliwie udowadniałam (i nadal to robię) swojemu organizmowi, że jeśli się postara to da radę. Przypominam, że 45 plus to nie to samo co 30 plus, o 20 plus nie wspominając. Jednakże, przy odrobinie dystansu, pozwalającym zachować zdrowy rozsądek, i z nieocenioną pomocą wyrozumiałego trenera, wyznaczony cel zauważalnie przybliża się :) Przecież nie musi być od razu podium :)
Road. Tu się sprawy przedstawiają z goła inaczej. Absolutnie nie brałam pod uwagę jazdy na szosie. Jakieś cienkie oponki, chudy rowerek, kolarze miniaturki w pozycji wiecznego pokłonu, z czym do ludzi? :) I to nieodparte wrażenie przewlekłej nudy. Długo nie chciałam słuchać, że na szosie trenuje się łatwiej, przyjemniej bo czyściej, częściej bo asfalt szybko schnie nawet po ulewach, podczas gdy w lesie błoto zalega jeszcze kilka dni. Wszystkie te argumenty obalałam skrzywioną miną i stwierdzeniem, że kolarstwo szosowe to typowy męski sport. I właściwie nie wiem co spowodowało, że bieg wydarzeń, dyktowany moimi przekonaniami, zmienił swoją trajektorię, na skutek czego nagle stałam się posiadaczką najpiękniejszej szosówki na świecie :) I już nie oddam jej nikomu :)
Zapraszam do postów, jeśli spodoba Ci się choć jeden, będzie mi niezmiernie miło :)