Nie taki Audax straszny czyli 110 km w pigułce.

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · Komentarze(1)
Kategoria Road
Szósta rano. Budzik jęczy bezlitośnie, choć to bandycka, jak na niedzielę pora. Poprzeciągać się, wznieść oczy ku niebu, nastawić uszu - nie pada, już świeci słonko, wiatru nie słychać. Nie ma to tamto, wyskakiwać z łóżka!

   Śniadanie oczywiście energetyczne. Musi siły zapewnić. Głowa spokojna, żadnej spinki. Tak po prawdzie, nic nie muszę, przecież :) Takie korzyści z zabawy kolarstwem. Tyle mojego, ile endorfin zaczerpnę. A czerpię sporo :)

    Pakowanie. Rowery lądują w aucie. Jeszcze buty, kaski, żelki, batony, bidony. Odjazd!

    Głuchołazy. Parking. Powoli zjeżdżają się amatorzy kolarskich imprez. Zadziwia mnie średnia wieku. Pozytywnie. Pomijając rodziny z dziećmi, wyraźnie daje się zauważyć kolarska "dojrzałość". W tym, ku mojej uciesze, kobieca :)

   Odbieramy numerki startowe. Obczajamy bufet :) Trasę znamy. 5 x 22 km po okolicy, objechane kilka dni temu.

   Docierają Beatka z Piotrem i inni z CykloOpole. Ścigać się z nimi nie będę, odległa liga, ale miło znowu widzieć :)

   Atmosfera przed startem lajtowa :) Pogoda dopisuje, humory też. Pada informacja, że na cały przejazd przewidzianych jest pięć godzin. Kurde, a to nie za mało? :) Niby taka sobie niezobowiązująca imprezka ale dystans imponujący. Dorzućcie jeszcze z pół godzinki :)
   Piotr przepytuje o magnez. Wszyscy brali. "Masz zapasowy na trasę?" - nie mam więc wręcza mi fiolkę shot'a.

    Spiker zaczyna odliczanie do startu pierwszej grupy. Impreza przy ruchu otwartym, nie ma szans by wypuścić trzysta osób na raz. Ustawiają się kolejni chętni do pokonania trasy audax'a :) Ustawiamy się i my!

   Nasza kolej :) 204 i 218, silna grupa z Prudnika na starcie :) :) :) A z nami przedstawicielka CykloOpole, z numerem 155, Beatka :)

    Na kresce zameldowani, wyczytani, pooszliiii! Teraz trzeba mądrze rozplanować siły. Sto dziesięć kilometrów przed nami. I najbardziej radosna myśl, że nie ma musu przejechania całego dystansu :) Choć chciałabym, nie powiem :)

   Pierwsze okrążenie na rozgrzewkę. Mam świadomość, że podjazd jak zwykle zrujnuje mi tętno więc zostaję bez żalu w tyle. Akurat na szosie potrafię nadrabiać na zjazdach, więc po chwili tę umiejętność wykorzystuję :) Długie, płaskie odcinki pozwalają utrzymać dobre tempo. "Dwóch gości przyczepiło nam się do koła" - zauważam. Swoim trenerskim wsparciem chętnie podzielę się dzisiaj z Beatką ale niezidentyfikowana reszta niech radzi sobie sama. "Panowie, zapraszamy do przodu" - nie wytrzymujemy braku dobrych kolarskich manier. Padają tłumaczenia, że za słabe ich rowery i inne bajery szmery. Ech!
   Kończymy pierwsze okrążenie. 55 minut. Słabo. Zakładam, że z każdą kolejną pętelką, na skutek narastającego zmęczenia, czas będzie się wydłużał. Dopada mnie wizja deficytu czasu. Nie zmieszczę się w pięciu godzinach, na bank. Ale jeśli zrobię cztery kółka, to dam radę - szybko kalkuluję i odpędzam czarnowidztwo :)
   Nawrotka w miejscu startu. "Wjeżdża kolejna grupa!!!" - słychać w głośnikach, to o nas :) - "Grupę prowadzi Arek Wytrwał z Prudnika!!!" - nooo, Kochanie, nie ma lipy, całe Głuchołazy słyszały :)

   Drugą rundę pokonuję, o dziwo, szybciej. Jakieś 43 minuty. Kolekcjonuję zapas czasu :) Ostatni zjazd i nawrotka. Nieee!!! Zamknięty przejazd! Gdzie ten pociąg? Cały nadrobiony czas ucieka! O mamooo, ale mknieeee, szybciej byśmy go przepchnęli. No jedź!

   Trzecia pętla rozwiewa moje obawy o brak sił na tym etapie maratonu. Jest dobrze. Wzmaga się za to ruch na drogach, popędzając do roboty koncentrację. Momentami nieprzyjemnie wieje ale od czego są trenerskie plecy :) Znowu mamy na kole panów z "nie takimi rowerami". Ech! Nie skupiam się na nich. Całą moją uwagę przykuwa skurcz w stopie. Tego tylko brakowało. Shot! Działa ekspresowo. Uff! Dzięki, Piotr :)

   Przed czwartym okrążeniem, bufet. Na ratunek siłom, banan. Plus baton. Nic z tego. Kryzysowa pętelka. Chyba już mi się nie chce chcieć. Przez myśl przelatuje pokusa zakończenia z wynikiem 88 kilometrów. W mgnieniu oka wypycha ją jednak żal ostatniej rundy. "Coś specjalnego, zjedz" - z pomocą przychodzi trenerska dłoń i żel z kofeiną :) Jak zwykle w punkt :) Działa! Odzyskuję siły :) Mimo odczuwalnego zwolnienia, nie tracę nadrobionego czasu.

   "Zapinamy koszulki i finiiisz!!!" - pada trenerska komenda zwiastująca zakończenie audax'a po czwartej rundzie. Mowy nie ma! "Ja jadę jeszcze jedną!" - oznajmiam stanowczo. "Chcesz?" - jakieś trenerskie niedowiarstwo, czy co? :) "Tak, bardziej zależy mi na tym żeby przejechać cały dystans niż na uzyskanym czasie. A zapasu mamy pół godziny, damy radę :) " - potwierdzam, choć jednocześnie uświadamiam sobie kumulację wysiłku w trenerskich mięśniach. Wczoraj stówka po górach, dzisiaj stówka ze mną na kole. Doceniam i obiecuję, że jakoś to wynagrodzę :)

   Piąta runda, ostatnia. Ostatni podjazd. ostatni baton. I ostatnie kilometry z bezcennym, trenerskim wsparciem. Stówka na liczniku!!! Tak ładnie wygląda! :) Zwłaszcza, że na swoim widzę pierwszy raz :) Teraz już, choćbym padła to satysfakcja dowlecze mnie do mety :)

   Meta!!! Ujechałam się, nie powiem :) Prawie trzy i pół miesiąca "szosowania" i pierwszy szosowy maraton zakończony sukcesem :) Ranga może nie wyścigowa ale dystans jednorazowo pokonany, nie byle jaki :)
  110 km, prawie 900 metrów przewyższeń, średnia prędkość 24,5 km/h i 4,5 godziny obijania tyłka na siodełku! :) Trenerski wysiłek wkładany w udowadnianie mi, że szosa może być kobieca owocuje pierwszym medalem :)

Powrót do domu, a tu..... lasagne i ciastooo!!! Jesteśmy farciarzami :)
Ktoś ma lepiej? :)
Zasłużony chill :)
Za tydzień Bike Challenge Wrocław :) Tam się będzie działo!!!
"Może przepiszemy się na 120 km, co to takie marne 50?" - trenerski humor w formie, widzę :)
Kto wie, może pogadamy o tym za rok :)


Solo po czeskich górkach

Sobota, 6 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
   Sobotni poranek. Luz blues, energetyczne śniadanie, look na pogodę za oknem i skan szafki z kolarskimi strojami. Niezbyt ciepło ale komfortowo. Tak lubię najbardziej. Pozostaje wystroić się i start :)

   Dzisiaj jadę solo. Trenerskie oko poza zasięgiem :) "Pamiętaj, w tlenie, delikatnie, bez forsowania przed jutrzejszą stówką. " - trenerskie przykazanie pierwsze, wciąż najważniejsze - "I zapnij bluzę" - przykazanie drugie, tak samo często powtarzane, jak pierwsze :) Co mu w tej rozpiętej nieco bluzie przeszkadza? :)

    Zgodnie z planem pod dom zajeżdża mocny kolarski duet, Artur z Radkiem. Oddaję swoje trenerskie wsparcie w dobre ręce :) Aa, niech jedzie z nimi żeby się chłopaki nie pogubiły za granicą :) Szybka, niemal żołnierska męska przebieranka i panowie w pełnym rynsztunku.
    "Jestem gotowa" - oznajmiam wychodząc naprzeciw gościom. Chwila konsternacji :) No co chłopaki, a ja to od macochy? :) "No to jedziemy" - Arczi trzyma fason, choć wiadomo, że nie po to planował czeskie górki, żeby z jakimś spowalniaczem na kole jeździć :)
    Reset licznika, start pulsometru i endomondo. "Jadę, jeśli mnie nie dogonicie, spotykamy się w domu" - żartuję, bo choć wszyscy jedziemy do Czech, to ja w przeciwną stronę :)

    Trening zgodnie z przykazaniem, lekki i spokojny. Start z wiatrem, dobre tempo. Dytmarów, Krzyżkowice, zjazd do Hlinki. Zdarzało mi się tu pogubić, pamiętam :) Kilka podjazdów wymuszających wysiłek. Teraz już znam je na pamięć więc rozkładam siły idealnie. Żadnych niespodzianek w pulsie. W głowie jutrzejszy Audax. Rozsądek zwycięża pozostawiając czas i miejsce do obserwacji nieco dzikiej tu przyrody :)



     Ostatnia prosta. I górka "rzeźnia". Ależ te zdjęcia spłaszczają! Słowo daję, że ten podjazd daje konkretnie w kość. Ale jakimś cudem ja go lubię :) Przypominam sobie pierwszą wspinaczkę w tym miejscu. Drogą rowerową, obok. Osiem przystanków i ostatecznie dopchanie roweru na końcówce. I tętno zawałowca. I piętnaście minut odpoczynku na przegibku :) Histoooria :) Dzisiaj podjeżdżam i żyję :)

    Powrót prosto na kawkę i super ciasto :) Nie ma to jak dobry poczęstunek :) Dziękuję :)

W tym samym czasie: Panowie pokonują dystans stu czterech kilometrów. Cztery godziny kręcenia po górkach sąsiadów. Łącznie z podjazdami na Kopę i Rejviz. Wracają ujechani i usatysfakcjonowani. Prawie tysiąc pięćset przewyższeń. Mogłam z Wami jechać :)
I mały donos: Daria, patrz jak się panowie goszczą pod naszą nieobecność ;) Taką fotkę dostałam :)



Z ostatniej chwili: W tle wyścig w Rio, Majka ucieka !!! Trzeci!

Trening pod kontrolą rozsądku. Jutro Audax :)


Pętla Audax'a

Środa, 3 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road

   Nadchodzi Audax :) Tak ni z gruszki, ni z pietruszki zachciało mi się ciekawość babsko - kolarską zaspokoić. Przedsięwzięcie nieco dla mnie karkołomne, jeśli chcieć podołać całemu wyzwaniu. Ale jako, że nie ma presji, ani czasu, ani dystansu, jadę. Czasem myślę sobie, że ja to mam dobrze. Inni ścigają się, konkurują, wyniki robią. A ja jeżdżę swoje, po prostu :) Allleee...licho nie śpi, nigdy nie wiadomo co mi do łba wpadnie więc dobrze radzę konkurencji, czujną być :)

    Słowo się rzekło, udział w imprezie opłacony, nie pozostaje więc nic innego jak objechać pętelkę trasy. Jedną z pięciu :)

    Dojazd z Prudnika krótki. Ale, o zgrozo, meczący. Zwykle wracamy tędy do domu. Zawsze łatwo i przyjemnie. A teraz wiatr, dmucha drwiąco, raz w ucho, raz w nos. Ale ma robotę, wkurzać ludzi :)

    Głuchołazy. Na prawo patrz, plac startu. No to goł! Pętelka rozpoczęta. Płasko, a może wręcz z górki nieco. Z wiatrem. Łatwo i przyjemnie. Gdzie te góry, ja się pytam? Oczy do nieba, jakiś podjazd. Zaczyna się, myślę sobie :) "W prawo" - pada komenda trenera nawigatora i kamień spada mi z serca. Bo w prawo oznacza ominąć podjazd. Zakręt, oczy w górę iiii trzy razy taki podjazd! I trzy razy taki kamień na szyi :) Chciałam to mam, odpowiedź na góry :)

    Wypłaszcza się, wąska droga, jakaś wioska, a w niej, pieski, wózek niebieski, dzieci, śmieci, gapie, dziadek człapie, ktoś kota łapie, do wyboru do koloru. Beztroskie życie lokalsów :)

    Zjazd w dół. Ostry zakręęęt i rozsypana wywrotka żwiiiruuu! Uwijam się jak mogę, ratując z opresji. Noooo, jeśli nikt tego nie posprząta, a któregoś z kolarzy wywali z zakrętu, to wesoło nie będzie. Zwłaszcza, że impreza przy ruchu otwartym!

    Jeszcze jeden, dość nieprzyjemny, niezbyt stromy lecz długi podjazd. I to byłoby na tyle w temacie gór i wymagań. Lajtowo dla wytrawnych kolarzy. Dla mnie wyzwanie :) A żeby lekko nie było, pętelek takich jedziemy pięć :) Nie, nie dzisiaj, w niedzielę :)


Prosta wodząca na pokuszenie :)

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
  
   Niedziela, przerwa, bo wizyta Magdy. Poniedziałek, przerwa, bo za późny powrót z pracy. Wtorek, nie ma wymówki.Pierwsza myśl, CykloOpole.
Druga, może jednak nasze górki.
Trzecia, podpuszczalska, a może jutro :)
"O, pączuuusia kupiłeś" - wygrzebuję z torby. Trzecia myśl odpada :)

    Ten tydzień rozpieszcza mnie treningowo. Zaplanowane wyłącznie lekkie przejażdżki. W planach niedzielny Audax. Taka tam sobie niezobowiązująca, lokalna, kolarska imprezka. Raptem 5 razy pętelka, po 22 km każda :) Ale ciśnienia nie ma, bo i klasyfikacji brak. I dobrze, mogę bez obciachu przyjechać ostatnia lub zmniejszyć liczbę okrążeń :) Jest za to szansa na stówkę więc siły trzeba oszczędzać.

    "Jedziemy przez dwa przejścia graniczne, Zlate Hory, powrót przez Głuchołazy" - zapada decyzja. Lubię tę trasę ale wietrzę ukryty trenerski spryt - wybór nieprzypadkowy - możliwie najbardziej płasko, aby nie podkusiło mnie podskakiwać na górkach :)

    I oczywiście jazda w tlenie. Spokojnie więc mam czas porozglądać się na boki :) Wszędzie grupki kolonistów. Chyba jesteśmy dla nich lokalną atrakcją :) Patrzcie i zarażajcie się bo czym skorupka za młodu....!

    Zlate Hory. "Tak jeździmy tylko i jeździmy, może byśmy się piwka napili?" - uuuu, trenerska propozycja dezorientuje mnie z lekka. Proponuje czy żartuje? Po dwudziestu raptem kilometrach, płaskich jak stół, bez wysiłku, piiiwooo? Daję głowę, że to żart. Nie uwierzę dopóki nie zobaczę :) Cyk pstryk, wypinka z pedałów. Właśnie tracę głowę :)

    Posiedziane, pogadane, ruszamy. Jadę pierwsza, pewna siebie, zrelaksowana i nagle "Stooop!" - trenerski głos przedziera się pod wiatr. Zatrzymuję się przerażona. Coś się stało! Szybki odwrót, jeszcze szybsza ocena sytuacji. Brak oznak zagrożenia i tragedii. "Gdzie jedziesz?" - kto pyta nie błądzi ale trenerska ciekawość podpowiada mi, że wybrałam zły kierunek, chyba :) "No tam" - przed siebie czyli. "Tu skręcamy w prawo, tyle razy już tędy jechałaś przecież" Trzy czwarte sezonu za nami a ja dalej się gubię. Takie skutki wożenia się na trenerskim kole :)

    Kierunek odnaleziony, orientacja w terenie opanowana, naprzód. Zapadka w głowie otwiera folderek z mapką najbliższych kilometrów. Ostatni zjazd, przejazd kolejowy iii płaska prosta! Kusi, korci, nakręca korby :) "Jadę na rekord" - komunikuję, poprawiam się na siodełku i przyjmuję pozycję sprintera :) Mój ulubiony trenerski uśmiech i gest sięgania po aparat zwiastuje powiększenie naszego domowego archiwum filmowego :)

    Ostatni zakręt i prostaaaaa........ Zawsze mnie kusi i zawsze wygrywa :) Rekordu nie pobijam ale niezmiennie uwielbiam ten odcinek :)

    Powrót bez fajerwerków. "Chyba jedziemy z wiatrem bo jakoś lekko" - bystrość jest moją cechą nadrzędną, gdyby ktoś pytał :) - bo oto znowu wiozę się na kole :)


Z drogiii! Lapierrki na dwunastce! :)

Sobota, 30 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
"Dzisiaj lekko, w tlenie" - czyli startowe przykazanie pierwsze, najgłówniejsze, wciśnięte między uszy :) Przyjmuję do wiadomości z aprobatą, zwłaszcza że kilka dni przerwy nieco rozleniwiło mięśnie. Zwiastun trasy bez niespodzianek. Czyżby w planach nuuuuudaaa??? :)

   "W Hermanovicach zdecydujemy, Rejviz, Kopa czy dwunastka" - zapowiedź "chwili prawdy" przypomina mi jak bardzo wymęczył mnie dojazd w to miejsce poprzednim razem. 40 kilometrów mięśniom wspak. Tym razem jednak wiatru nie słychać, słońce nie dopieka, a chęci do jazdy wzmożone po kilkudniowym poście od kręcenia. Idealnie :) Pączek. W drogę!

    Pierwsze kilometry rozgrzewki zaskakują. Mięśnie słabe. Zaczyna boleć głowa. Niespodziewanie kiepskie samopoczucie. Dziesiąty kilometr. Pojawia się obawa o koncentrację. Może lepiej zawrócić? Bieg zdarzeń zadziwia. Puls przypilnowany, warunki sprzyjają, a jednak coś nie tak. Piętnasty kilometr. I nagły zwrot akcji. Nogi nabierają sił. Robią się lekkie i zaczynają kręcić "z pomysłem", a nie jak je korby poniosą. Głowa odpuszcza. Bike fun powraca :)


   Pozornie niewinnym podjazdem docieramy do Hermanovic. W tlenie. Bez objawów mocnego zmęczenia. Idealnie :) Zapowiadana narada w kwestii wyboru dalszej części trasy zajmuje nam trzy sekundy. Dwunastka. Poprzednim razem odpuszczona z powodu silnego wiatru. Niewielki ruch na drodze eliminuje kolejny ryzykowny element.
    Baton. Miodowo - orzechowo - bananowy buziak i gotowi do startu ;)

   Koncentracja w pion! Lekki początek. Prędkość rośnie ale nie oszałamia. Idealna nawierzchnia wzmaga poczucie komfortu. Licznik: 45, 48, 52...

    12%!!! Koniec zabawy :)
Pozycja zjazdowaaa, zjaaaazd!!! Zero przeszkadzaczy. Kierownica dociśnięta. Idealna przyczepność. Żadnych podmuchów. Stuprocentowy komfort. Zakręty bez hamulców. Bez cienia zwątpienia :)

   Licznik: 65, 68, 70, 73,9 ..... Podjazd iiiii wytrącenie prędkości. 46, 43. Spaaacer :)

   "Ile wykręciłaś?" - banan na trenerskie twarzy, bezcenny :) Porównanie liczników zdradza trenerski pościg za mną :)

    "Ahoj! Ahoj!" - my tu gadu gadu a z naprzeciwka wyłania się pokaźny kolarski team. CykloOpole :) No nie zazdroszczę wspinania się pod tę dwunastkę :)

    Powrót do domu na luzie. W tlenie. Bez wywracania trenerskiego planu treningu do góry nogami :) Za to z nowym doświadczeniem, rekordem i satysfakcją pod pachą :) Nie ma nudy :) Idealnie :)


CykloOpole i ja na kole :)

Wtorek, 26 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria Road
  
   Co się odwlecze, to podobno w przyrodzie nie zginie.
"Zabieramy rowery do Opola. Po pracy trenujemy z CykloOpole" - postanowione, nie ma co dyskutować :) Ubiegły czwartkowy plan treningu padł. Bo: a. niepokornie poszalałam na treningu dzień wcześniej, b. miałam oszczędzać siły na sobotni maraton w Bielawie, c. kto wie jak zniosę jazdę w grupie :)

    15:00. Lekki obiad. Nie lubię makaronu z warzywami więc się krzywię. "A może chcesz naleśnika?" - o jaaaaa, no pewnie, że chcę! Jak mogłam zapomnieć o najlepszych naleśnikach na świecie?! "Ale nie najesz się zanadto, jest ryzyko, że szybko zgłodniejesz i opadniesz z sił" - trenerska uwaga ku przestrodze nie działa :) "Dobra, pączkiem się dopchnę, chodź!" - koniec dylematu :)

    Wraz z obiadem połykam skróconą instrukcję jazdy w grupie i okrojony opis skąd, dokąd i dlaczego. "Jeśli grupa Cię zerwie, to pojedzie, nie czeka ale nie przejmuj się tym, cały czas trzymamy Twoje tempo" - brzmi tyleż samo uspokajająco, co przerażająco :)

    Pojedzone. Powrót do biura, szybka zamiana kiecki na strój kolarski, szpilek na szosowe buty, włosy w kok, kask, okulary, odjazd! Kierunek - miejsce zbiórki!

   Docieramy pierwsi. Może nikogo nie będzie - matka nadzieja podsuwa mi złotą myśl :) Dobijają. Pokaźna grupa dzieli się na dwie. "Zapraszam do szkółki" - słyszę niespodziewanie głos obok. "To Piotrek, prezes i były kolarz" - trenerskie wyjaśnienie i uśmiech pana prezesa chyba mają złagodzić mój stres :) "Jesteś pierwszy raz? Idealnie trafiłaś, dzisiaj grupę prowadzi prezes, będzie pilnował porządku, możesz się sporo nauczyć" - co chwila ktoś próbuje zapewnić, że będzie dobrze :) Ale słowo honoru, przez moment mam ochotę "nagle przypomnieć sobie", że chyba nie wyłączyłam żelazka i muszę wracać do domu :) "Odjazd!" - pada komenda i już za późno by gasić pożar :)

    "Szkółka" rusza pierwsza. Jedziemy parami. Miła niespodzianka, myślałam, że pojedynczo. Z trenerskim ramieniem obok czuję się zdecydowanie bezpieczniej :) Atmosfera w grupie również mnie zaskakuje. Gadki szmatki, prawie jak przy kawie :) Ale tempo konkretne, bez obijania się. Ciekawe jak długo wytrzymam.
Nasza zmiana. Dziwne, "pierwszorazowe" uczucie :) Teraz dopiero dobitnie zauważam różnicę pomiędzy jazdą na przedzie a schowaniem się za grupą. Trzymamy tempo, super. Bałam się, że jadąc pierwsza spowolnię grupę i będą się na mnie drzeć :) "Schodzimy" - podglądałam jak robią to inni więc trenerską komendę wykonuję bez stresu, ufff :)
Mijają kolejne kilometry. Cały czas ustalone tempo, 30, 31 km/h. Momentami podkręcane do 35. Wciąż trzymam koło grupy :)
Jakiś 25 kilometr. Podjazd! No iiiiii kończy się dobra passa. Odpadam :( "Zerwali Cię" - trenerski uśmiech i potwierdzenie tego, co gołym okiem widać, mimo wszystko dodaje mi otuchy. Bo nie jestem sama :) "Alllle trzymają tempo!" - przyznaję z podziwem i zwalniam totalnie aby uspokoić puls, pewna, że trasę treningu musimy dokończyć sami. I znowu niespodzianka. Grupa zwalnia, czeka :) "Takie fory dla pierwszaków" - myślę sobie :) Trochę mi głupio więc nie ociągam się, żeby widzieli, że się staram :)

    Las. Strefa cienia i wytchnienia. "Lewa wolnaaaa!!!!" - słyszę i natychmiast słyszę szelest mocniejszej grupy, mijającej nas jak chmara szerszeni. Woow :)

    Kolejne podjazdy. Trenerskie wsparcie siłowe "dowozi" mnie na górę :) I wspomaga przy podkręconym tempie. Od razu lepiej :)

    Ostatnie dziesięć kilometrów nieco rozciąga i rozrywa grupę. Przetasowania. "Tu zaczynają się ścigać, my możemy odpuścić" - nadchodzi również wsparcie od dziewczyn. "Schowaj się w środek, jedziemy ten podjazd i zwalniamy" - propozycja Aniki i Beatki nie do odrzucenia :) Dzięki dziewczyny :)

    Spokojnie dojeżdżamy do Pagaja. W życiu nie wypiłam kufla piwa w takim tempie :) Smakuje jak nigdy :) Chwila na odpoczynek, poluzowanie atmosfery i niekoniecznie rowerową pogawędkę z damską częścią grupy :)

    Nowe doświadczenia, fajne wrażenia i nowy rekord średniej prędkości 29,36 - tyyyyle zabieram ze sobą :) Do następnego razu, CykloOpole :)

Flesz z Bielawy. Giga wrażenia z mini dystansu.

Sobota, 23 lipca 2016 · Komentarze(0)
Kategoria MTB
   
   Jedź na maraton, mówili :) Będzie fajnie, mówili :)

    Ledwie nieco ponad trzy miesiące systematycznych treningów. W dodatku 95% na szosie. Ale mówili więc jadę :) Od rana luz w głowie. Żadnego stresu. Cisza przed burzą :)

    Bielawa. Atmosfera dużej plenerowej imprezy. Rowerowy raj. Slajd w głowie z ubiegłorocznego BM. Kibicowałam :) Dzisiaj to mi przydadzą się kciuki :)
   Parking zapełnia się błyskawicznie. Z tłumu łatwo wyłuskać zielone koszulki. Namierzamy naszych bikemaratonowych ścigaczy :) Ci z formą walczą o wynik. Ja, pod czujnym trenerskim okiem i Grześ walczymy o honor debiutantów :)


    Dressing room w aucie, banan, pączek, gotowa :)

    Przesiadka z szosy na mtb wymaga chwili adaptacji. Kręcimy się po placu imprezy. Napełniamy bidony. Pogoda dopisuje. Słońce nieco dopieka.

    Namierzamy biuro zawodów. Odbiór pakietu startowego. Rany boskie, czegooo? Ale obciach! Wygląda jak opróżniony woreczek po zakupach w aptece, z paragonem i ulotką. Kosz.

    Krótka rozgrzewka. "Jedziemy na start" - trenerska komenda przypomina, że nie na piknik przyjechaliśmy przecież :) Szczytny sektor siódmy. Prawie za górami, za lasami :) Ani cienia stresu. Odliczanie. Pierwszy sektor pooooszeedł! I kolejne! Endomondo! Go!

    12 kilometrów pod górę. Takie tam trzy razy Rejviz. Wieeelkie rzeczy :) "Pilnuj pulsu" - trenerska uwaga cenna jak zwykle ale jakoś się tu nie sprawdza. Wartości na zegarze zabójcze. Może nie moje :) Rozglądam się szybko komu by tu je przypisać :) "Zwolnij bo jak zakwasisz mięśnie to nic z tego nie będzie" - zaczyna się upominanie. "Ale wszyscy mnie wyprzedzą!" - bronię się jak dziecko. "Nie szkodzi" - no jak nie szkodzi? Szkodzi właśnie!


   Podjazd męczy. Odpadają pierwsi "mocarze" więc jest kogo wyprzedzać :) "Uspokój puls bo będziesz następna" - działa, zwalniam :)
 Endomondo wysyła informację o pokonanym czwartym kilometrze. Jeszcze dwa takie odcinki i będzie z górki :) Póki co mozolna wspinaczka. Ale mimo wysiłku wkładanego w pokonywanie kolejnych kilometrów i upodobań do tras interwałowych, z czystym sumieniem stwierdzam, że naprawdę podoba mi się ta góra :)

   Bufet. Jeśli tak samo dobrze zaopatrzony jak pakiet startowy to szkoda czasu.

    Koniec. Podjechane :)

    "Uważaj, nie rozpędzaj się" - trenerska ostrożność pracuje za mnie i gasi moje zapędy :) Zjazdy techniczne, trochę za trudne. Włącza się stres, uruchamia tryb zachowawczy.

   Odpuszczają techniczne fragmenty, można się rozpędzić. Połowa zjazdu zostaje za plecami. Zjazd szutrami odpręża. I usypia czujność.


   
   Ostatnie trzy kilometry do mety. Iiiiii ni z gruszki ni z pietruszki ścianka w dół! Dojeżdżam rozpędzona, w dole widzę sprowadzających rowery, ktoś leży. Ułamek sekundy i taaaaki błąąąd!!! Nie wiedzieć czemu przenoszę ciężar ciała do przodu, w geście zatrzymania i zejścia z roweru, a równocześnie cisnę przedni hamulec!!! I leecęęęęęę. Grawitacja, akrobacja i i inne dary losu przybijają piątkę i zamiatają mnie przez kierownicę w piękne, klasyczne otb!!! Spektakularny fikołek. Bo jak upadać to z polotem :) Kompas w oczach ustala współrzędne, gdzie góra, gdzie dół. Szybki rentgen kości. Trochę oberwał bark ale kości całe. Będę żyć :) I skan skóry. Pierdyliard zajawek siniaków i dwie długie zdrapki na nogach. No teraz to się wkurzyłam! Jak kieckę założę?
Rzut okiem w dół. Gapiów jak na złość gromada. Podobało się show? To po piątaku za widowisko zbieram :)

    Już tylko dwa kilometry do mety. Coś nie tak z przerzutkami. Przeskakują jak chcą. Spada łańcuch przerzucany ponad najwyższą zębatkę. Coś zgrzyta, trzeszczy, blokuje koło. Skutki upadku. Zgięty hak. Nie da się jechać. Znajduję jedyne bezpieczne, nie charczące ułożenie przerzutek i dojeżdżam do mety. Ale byłłooooo :)


    Na mecie pierwsi z mini. Daria, rekordzistka prędkości, już zdążyła odpocząć i się wynudzić :) Trzeba było się tak nie spieszyć ;) I Grześ debiutant, z wymalowanym na twarzy fun'em. Od razu widać, że wkręcony na maksa :) Stopniowo dobijają pozostali, wytrawni ścigacze z dłuższych dystansów. Wymiana wrażeń, arbuzy i czas na poluzowanie emocji :)

    Fajnie było, dobrze mówili :)

  Dwa dni później: Szosa korci ale musi poczekać aż ochłonę :) Im bardziej opadają emocje, tym większej nabieram ochoty na kolejny maraton :) Zaspokoić niedosyt :)
   Prywata :) : Dziękuję Kochanie :)